BLASKI I CIENIE POD ŻAGLAMI – KTO ZOSTAŁ NOWYM PREZESEM PZŻ ?

Niestety opis wydarzeń ostatnich w PZŻ, zajął trochę miejsca. Przyrzekam, że się starałem streszczać.
W dniu 23 kwietnia 2017 roku nowym prezesem został stary gracz ( 16 już lat) na scenie PZŻ. Tomasz Chamera.
To człowiek, który pochodzi ze sportowych działań w PZŻ na płatnych stanowiskach, głównych. Niezależnie, czy to stanowisko nazwane było trener koordynator, trener główny, czy dyrektor sportowy. W okresie jego zatrudnienia było zawsze tylko jedno stanowisko z wyżej wymienionych, jednocześnie ( wyjątek to okres ostatnich 2,5 roku bo dodatkowo pomimo, że Tomasz Chamera był dyrektorem sportowym i vice prezesem do spraw sportu, był też trener główny kadry, Paweł Kowalski ).
Tu trzeba podać, że stan dwu funkcyjności jednej osoby, zwanej umownie „unią personalną”, czyli kiedy jedna osoba jest dyrektorem sportowym, na płatnym stanowisku i jednocześnie członkiem zarządu na funkcji vice prezesa sportu, jest sytuacją zgoła niestatutową. Niezgodną z intencjami mało demokratycznym sposobem kontroli ludzi pracujących za pieniądze w Związku. Bowiem w każdej chwili można mieć zastrzeżenia, czy nie zachodzi konflikt decyzji dyrektora z interesami członków i statutu. Nie ma bowiem wtedy oddzielnego etapu kontrolującego pracownika.
Tu jednak Prezes PZŻ Wiesław Kaczmarek, w obliczu abdykowania Karola Jabłońskiego i zbliżających się Igrzysk Olimpijskich w Rio 2016 roku, chciał najmniej „inwazyjnie” spełnić statutowy obowiązek, powołać vice prezesa, bo to był wtedy główny przedstawiciel PZŻ w działaniach dot. zbliżających się Igrzysk.
Podczas ostatniego Sejmiku przyznał, że „bierze za to odpowiedzialność”.
Jak zrozumieliśmy wtedy, Prezes chciał dać Chamerze, najwięcej jak to możliwe, władzy, do określania i tworzenia warunków, zarówno podczas przygotowania jak i podczas samych Igrzysk, naszej ekipy olimpijskiej. Żeby nie ryzykować osłabiania wypracowanych decyzji przez sztab i Komisję Sportu. Jak postanowił, tak też zrobił, a doktor Tomasz Chamera przyjął z dumą i ucieszeniem to zaufanie. Nie mam też wątpliwości, że widział też, jak z podwójną radością skonsumuje swoją „siłę sprawczą” ostatniego dnia Igrzysk, oglądając ceremonię z wręczania oczekiwanych i zasłużonych medali naszym reprezentantom.
W tym miejscu muszę od razu przypomnieć Wam, że natychmiast po tym, jak powyższa „unia personalna” powstała, byłem pełen obaw o efekt olimpijskich rezultatów. Dałem temu ostry wyraz w moich artykułach półtora roku przed Igrzyskami.
Może właśnie dlatego? Nie !…. Wróć !
Po prostu……
Wszystkie wyniki w Rio były znacznie poniżej przewidywanych.
Przewidywania tworzy Komisja Sportu, trener główny, dyrektor i vice prezes PZŻ, na podstawie
logicznej obserwacji wyników regat kontrolnych naszych zawodników, ale oczywiście też wyników konkurentów zagranicznych. Prezes PZŻ Wiesław Kaczmarek został poinformowany o tych przewidywaniach i uwierzył płomiennym wypowiedziom sztabowców, i to każdego z osobna oraz zawodników, każdego z osobna. Wyraził się tuż przed Igrzyskami, ucieszony tak, „że mogą to być dwa medale, lub ostatecznie wszystkie miejsca w szóstce”.
Wracając do wyborów.
Osobiście byłem tam, na Sejmiku. Jako zaproszony gość.
Był to pierwszy raz w mojej historii, kiedy mogłem i chciałem z bliska obserwować sposób wybierania władz PZŻ. Także po raz pierwszy, nie tylko zresztą ja sam, ale wiele, wiele osób, śledziłem kampanie wyborczą widzianą i słyszaną w środkach masowego przekazu na długo przed Sejmikiem. ( bo 4 miesiące).
Bo pierwszy raz w historii taka kampania jawna i niejawna oraz intensywna miała miejsce.
Także cechą charakterystyczną był fakt, że tylko jeden teoretyczny kandydat na prezesa PZŻ, wyżej opisaną kampanię prowadził. To Tomasz Chamera. Człowiek, który jak się miało później okazać, postanowił się odseparować od starego prezesa i samodzielnie zostać prezesem PZŻ.
Wybrać nowy zarząd bez Wiesława Kaczmarka.
Co się musiało stać, że dotychczasowy główny, rozdający karty, w sportowej części działalności Związku, człowiek, postanowił się tak zmobilizować i mimo możliwości kontynuowania działalności wspólnie z Wiesławem Kaczmarkiem, jednak zaryzykować osobną batalię o władzę?
Wielu znanych mi obserwatorów zauważa, że w tle stoi więcej niż jedna problematyczna kwestia.
Pierwsza, to bez wątpienia sprawa zapaści wynikowej na głównej imprezie 4-ro lecia. Pełna porażka na skalę w ogóle nie braną pod uwagę w jakimkolwiek najstraszniejszym scenariuszu na Igrzyskach olimpijskich, gdzie wyniki odbiegały daleko od przewidywanych, a były niezwykle ważne i niezwykle prawdopodobne w sprawie „magiczności medalowej”. Bo choć jeden brązowy medal, nawet wobec tak odległych pozostałych wyników, w tym nawet niezakwalifikowania dwóch tradycyjnych naszych konkurencji, ustawiał żeglarstwo na następne 8 lat w komfortowej sytuacji. Tomasz Chamera był bowiem służbowo jako dyrektor oraz jako vice prezes sportu oraz przewodniczący Komisji Sportowej, kierownikiem ekipy olimpijskiej i szefem sztabu wspomagającego, odpowiedzialny.
No nie wyobrażam sobie , żeby prezes PZŻ nie skrytykował w całości rezultatu, kiedy to rozbieżność wyników do nakładów oraz do każdego z reprezentantów poczucia sytości i zadowolenia, wobec otrzymania wszelakiej pomocy w programie treningowym, sprzętowym, finansowym, medycznym, psychologicznym była, wręcz nieprawdopodobna.
Bo kompromitująca.
Tu nawet nie mogły by pomóc takie oceny Chamery, jak „ wyniki wspaniałe, tylko zabrakło odrobię szczęścia”. „ Że wyniki PZŻ ma bo ma 120 medali, tytuły mistrzostw świata” w deskach i na Skud -18.
I właśnie też dlatego.
To nie mogło by być tzw. zwycięstwo wynikowe opisywane demagogicznym językiem politykierskim w stylu 1:27 np. Że to też można uznać za zwycięstwo. Nie w sporcie, w walce o utrzymanie priorytetowej pozycji naszej dyscypliny, w walce o warunki rozwoju.
Chamera musiał zrozumieć, że krytyka w sprawie niekorzystnych wyników najważniejszych, bo wieńczących 4-ro lecie, nie może być dalej nad interpretowana. Że w normalnym świcie sportu, dokonuje się dymisji. Dymisja czekała w poczekalni na niego, 8 lat ! Balonik pękł.
Uczciwym jest nie obarczanie młodzieży widokiem sportowego decydenta, który odpowiada za ich porażkę. Nawet, gdy wg niego to tylko odrobiny szczęścia barak. W normalnych krajach taki człowiek sam się oddaje do dyspozycji i nie męczy dłużej zmęczonej materii.
Krytyka się pojawiała w całej historii rządów Tomasza Chamery wiele razy. I wiele razy głównym obrońcą przedłużania istnienia Chamery w PZŻ, był nikt inny jak prezes Wiesław Kaczmarek.
Ale w końcu, ten ujemny bilans efektów szkoleniowych, braku koncepcji wydajności Tomasza Chamery, po odsłonięciu ich z wszelakich nie szkoleniowych, nazwijmy to kurtyn, jako rzeczy bardziej wizerunkowych w ogóle dla całego Związku o ogólno żeglarskich znaczeniach, jest najważniejszy.
A ten jest nie perspektywiczny.
Przeprowadzenie więc zmiany w Komisji Sportu, było naturalnym rozwiązaniem w trosce o publiczne żeglarstwo. Przecież, gdyby wszystkie wyniki były wyraźnie lepsze nawet bez medalu lub mimo wszystko mały, brązowy medal przy zapaści klas łódkowych i pozostałych, to nie było by takiej determinacji do zmian.
Nie mam wątpliwości, że Tomasz Chamera zrozumiał swoją sytuację i utożsamianiem złych efektów tworzenia warunków do skonsumowania regatowych możliwości naszych reprezentantów, z nim samym i że jedynym sposobem pozostania w PZŻ, będzie przejęcie całej władzy, odsunięcie „starego” prezesa, który go zaczął krytykować.
I tu obrał odpowiednią taktykę.
Nie zapytał środowiska sportowego, czy da mu legitymację do dalszego rządzenia ?
Stwierdził,, że lepiej ominąć tą ścieżkę, choć „ kocha sport”. Postanowił promować się tam, gdzie prawdopodobieństwo bycia zaakceptowanym będzie większe. Wyborcze rozmowy toczył przy wręczaniu żagli od ENERGII dla młodych optymiściarzy, prezesom okręgowych związków.
Obiecywaniem pomocy tym samym związkom okręgowym w czymś co dla ubogości tychże jest nawet na poziomie symbolicznym. Plus obietnice o nieregatowym wsparciu i i tworzeniu obietnic mających zachęcić potencjalnych mandatariuszy na oddanie głosu na niego.
Kampania to kampania. Tomasz Chamera dobrze zrozumiał, że nie ma obowiązku się reklamować w gremiach sportowych, że wystarczy się reklamować w gremiach poza sportowych, gdyż te będą dominować procentowo ( nawet 90%) na Sejmiku.
Zrozumiał więc, że o powrocie jego do PZŻ , gdzie będzie mógł ponownie operować/ zarządzać w sporcie, którym lubi rządzić jak dotychczas, mogą zadecydować ludzie z obszarów dalekich od sportu, zamiast z obszarów ludzi sportu.
W tym widział szanse największe. I parł w pomysłach do przodu. Pozyskał do kampanii nazwisko Mateusza Kusznierewicza, czyniąc go osobą, która będzie w zarządzie vice prezesem od sportu.
Podawał też kolejne nazwiska nośne, które rzekomo chcą się włączyć do Komisji Sportu. Nawet szermował, bez podania nazwisk, „fachowcami zagranicznymi”, chcąc wywrzeć wrażenie na tej bardziej sportowej części elektoratu żeglarskiego.
No i nadszedł dzień sądu, nie ostatecznego, a sądu puenty wyborczej.
I tu mam bardzo mieszane wrażenie co do wyczerpania możliwości weryfikacji kandydatów i zasad dających szanse na optymalny wybór, przez Sejmik.
Nie wiedziałem, że po wystąpieniach dwóch kandydatów, czyli Tomasza Chamery i Wiesława Kaczmarka, dotychczasowego prezesa od 16 lat, nie będzie dane nam zadać pytań do kandydatów.
Okazało się że jedyne miejsce na dyskusję, było jeszcze długo ( bo ok 2 godz.) przed ogłoszeniem ostatecznej listy kandydatów na prezesa.
Ale zabrałem głos właśnie w tym momencie, po sprawozdaniu, min, sportowym przez vice prezesa/dyrektora Tomasza Chamerę.
Ogólnie nie skupiłem się przemawiając, na charakterystyce kandydata, którego uważałem, że wybór jest nieświadomym brnięciem w to samo co już przez ostanie 16 lat mogliśmy śledzić, my jako „ludzie sportu” , przy ujemnym bilansie rezultatów nie wykorzystania potencjału polskich żeglarzy regatowych, zbyt dużych nakładów w stosunku do wyników ( w Atenach, Pekinie, Londynie, Rio).
Zorientowałem się, że słuchaczami moimi są ludzie doświadczeni żeglarstwem ale nie sportem.
Mimo to broniłem Was, drodzy , młodzi czytelnicy. Przedstawiłem Was jako beneficjentów efektywności lub nie efektywności pracy ogólnie pojętego pionu sportu pod wieloletnią wodzą kandydata Tomasza Chamery.
Dążyłem do spowodowania zrozumienia przez uczestników Sejmiku, że wg. mnie i mojego doświadczenia, człowieka o długim, krajowym i międzynarodowym stażu, że dostępność polskiej młodzieży do wiedzy metodycznej, treningowej, jest gorsza niż młodzieży z innych, szczególnie czołowych parunastu krajów na świecie. I że nic nie wskazuje na to, żeby przy pozostawieniu bez zmian wśród kadry zarządzającej, w tym na topie osobowym, dało się te różnice zniwelować.
Podałem wyniki ostatnich Igrzysk jako porażka. Jako porażka nie pierwsza.
Poprosiłem o dokonanie wyboru oznaczającego możliwość zmiany personaliów nie wymieniając na razie nazwisk..
Nie sądziłem, że to była ostatnia moja możliwość debaty w kwestii wyłuskania stanu wiarygodności późniejszych kandydatów.
O ile Kaczmarek był znany w tym środowisku, gdyż to on realizował wszystkie sprawy, które dotyczyły większość przybyłych delegatów. Jak szkolenie na patenty, zawiadywanie ośrodkami szkoleniowymi, inwestycjami w Gdynii, jak też tym samym, tylko w zakresie tzw. związków, regionalnych,
to Chamera był świeżym kandydatem, który obiecywał coś nowego, ujmował ten niesportowy elektorat nowym podejściem, które nie można w krótkim czasie zweryfikować. W ten sposób mógł liczyć, odebrać trochę głosów Kaczmarkowi.
Odbywająca się, ograniczona regulaminowym czasem, 15 minut, prezentacja Tomasza Chamery i Wiesława Kaczmarka, niezależnie od treści, nie otwierała możliwości zadania pytań, czy uwiarygodnienia treści planów i obietnic wyborczych. I ogłoszono wyniki głosowania jw.
System elektroniczny głosowania, takich pudełek z przyciskami na wierzchu, nie nosił znamion tajności o jakiej bym myślał wg doświadczeń z przeszłości. Niestety, z tego co wiem, niektóre grupy delegatów okręgowych miały taką jakby ograniczoną swobodę osobistą wyrażenia osobnej woli wyborczej, niż wymagali ich liderzy. To nie dobrze. Ale dodatkowo nie mogę ustalić, czy walory merytoryczne kandydatów wygrały, czy kiełbasa wyborcza okraszona odrobinę systemem jawnego obserwowania kto przyciska jaki guzik. Ja nie głosowałem, byłem jeno gościem.

Dużą ilość informacji, którymi możecie sobie uzupełnić stan wiedzy, znajdziecie na portalu
„Żeglarski.pl”. Jest tam minutowy raport wystąpień. Za wyjątkiem mojego wystąpienia i ad vocem do mojego wystąpienia kol. Mateusza Kusznierewicza. W tym czasie ( ok pół godziny między 13.30 a 14.00) sekretarz wyszedł siusiu. Dlatego brakuje tych dwóch ważnych wystąpień, starego wiarusa od trenowania i Mistrza olimpijskiego sprzed 20 lat. Oboje walczyliśmy, tak mniemam, o Wasze przyśpieszenie efektywności szkoleniowej.
W szczegółach to wyglądało tak.
ROZMOWA Z MATEUSZEM
Moje wystąpienie trwało ok 5 minut ( limit czasu był 3 min.) Opisałem je powyżej.
Ad vocem wybiegł do mikrofonu Mateusz Kusznierewicz i muszę powiedzieć, że mi się podobało.
Nie widziałem tak przebiegłej taktyki nigdy przedtem. Była prosta, jakby graficzna, z zaskoczenia.
Energiczna. Brawo chłopcze! Pomyślałem.
Zwrócił się bez zbędnego wstępu do mnie z imienia i nazwiska. Bo znamy się bardzo dobrze przecież. Wezwał mnie do odpowiedzi na dwa pytania.
Mam pytania, powiedział skierowując swoje spojrzenie prosto w oczy.

1. „Czy byłem w Rio?”
2. „Czy byłem na Komisji Sportu?”

Studia kończyłem ponad 40 lat temu, mimo to wiedziałem, że tak postawione pytanie może znaczyć wiele. W Rio byłem kilka razy, nawet sportowo, podczas realnego Testevent-u, gdzie widziałem trasy wewnątrz i na zewnątrz, jakby co. Rozumiałem ich charakterystykę, jakby co.
Przez chwilę milczałem, nie wiedząc, czy za chwilę nie będę aresztowany.
Odpowiedziałem, NIE !
Potem, jakby w sukurs dobrej odpowiedzi, padło to drugie pytanie.
Nic nie odpowiedziałem, poradzili mi tak starsi stażem koledzy siedzący obok.

Po czym mój i Wasz adwersarz ostentacyjnie i dumnie wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki złoty medal z szarfą, z Savanah. Podniósł go wysoko nad głowę i i coś króciutko zaintonował, gdzie najważniejsze miało być magiczne słowa „marzenia”. Że marzenia trzeba mieć. On miał i zdobył złoty medal.
Te trzy akcje, plus ich autor, stojący, piękny chłopak , miały symbolizować w jednym pakiecie zarówno zdezawuowanie mojej osoby wraz z treścią moich uwag pod adresem jego kandydata na prezesa, Tomasza Chamery oraz pokazanie tym medalem, że w nim jest i będzie siła wyborcza i obietnica, że Chamera, jak będzie z nim i z tym medalem to przeobrazi się w prezesa i osiągnie sportowy sukces, podnosząc, naprawiając zniszczenia z ostatnich 16 lat.
Przypomniało mi to zdjęcia z pewnego historycznego filmu o akcji grupy młodych ludzi na przestrzeni dziejów, wychwalających swojego idola, która zakończyła się tragedią.
Mateusz Kusznierewicz nie liczył się w tym momencie z tym, że mogę zweryfikować jego sugestywne symbole o charakterze pstryczka dla trenera z nieugiętą charyzmą, o nietuzinkowych doświadczeniach i osiągnięciach zawodowych. Unosił rękę z medalem do ludzi, którzy reprezentowali większość na sali, choć była to większość, która nie powinna się wypowiadać na temat szansy dla sportu, swoim mandatem. Była kompletnie „pozbawiona” wiedzy w tym sektorze. Nie znali też późniejszych konsekwencji dla sportu w PZŻ. Poczułem wtedy dreszcz poirytowania, że znowu tak łatwo udaje się manipulować niezorientowanymi ludźmi, dla uzyskanie korzyści wizerunkowych, kosztem merytorycznych.
Merytoryczność to określone fakty, to nie hasła bez pokrycia, nawet, gdyby brzmiały dobrze.
Tak Mateusz !
Ciągle pamiętam ten ostatni wyścig w Mistrzostwach Okeja (25 już lat temu), kiedy zajadle robiłeś zwroty nade mną po dolnym znaku, żeby moja pozycja na mecie, gdzieś tam przy górnym znaku, była możliwie najsłabsza. Wtedy jeden z naszych kolegów z zacięciem sędziowskim, Bogdan Moczorodyński, przepływający obok krzyknął do Ciebie, żebyś tego nie robił, wycofał się, bo jeszcze nie okrążyłeś znaku. „Nie! …..Pomyślałem, zostań, lubię takie wyzwania”. ( Bogdana możesz dziś zapytać o to, ale też o wyścig poprzedni, a szczególnie o ten sławny protest, kto pogwałcił przepisy?. Do dziś używam go do tłumaczenia interpretacji przepisów). Byłem naprawdę wtedy w świetnej formie, miałem dobrą jazdę i żeglowałem na bardzo udanym żaglu, wyciętym z żagla Finna, przez siebie samego. Nie była dla mnie specjalnym dysonansem, taka dodatkowa przygoda. Po 20 latach przerwy w żeglowaniu, poczułem się podwójnie młodo. I rozumiałem próby młodych, zdolnych chłopaków, jak Ty wtedy, i nie miałem zamiaru tego nawet wytykać na pniu. Po prostu bawiłem się z Wami z dużą przyjemnością. I nie wygrywałem z pokazywaniem w Waszą stronę środkowego palca. Wygrywałem z pokorą, pokazując, że poziom w sztuce żeglowania może być większy, niż dotychczas znaliście i możecie się dzięki obcowaniu ze starym pokoleniem zawodników uczyć. Odczuwałem dużą satysfakcję, gotowy pomóc, żeby młodzi ludzie rozwijali się szybciej, bez rozpoczynania wciąż od zera. Co czyniłem wtedy i czynię do teraz z dużą skutecznością i dumą, nie opowiadając dyrdymałów.
Nie musisz drogi Mateuszu, przygasać mnie swoim złotym medalem, do którego ciągle mam szacunek, za Twoje sportowe, najwyższej kategorii zwycięstwa. Tylko dla tego i jedynie dla tego i jedynie dla nich , do dziś przechowuję i konserwuję wieniec laurowy z Savanah, który pochodzi z Twojego wtedy zwycięstwa.
Uwieńczyłeś tym sukcesem wtedy, potężne wysiłki pokolenia Finistów, żyjących przed Tobą.
Twój medal, który tak osobiście traktowałeś unosząc go nad głową podczas Sejmiku, nie był niczym jednak złym, ale moment i miejsce było nie na miejscu.
Dał temu wyraz „stary” prezes Kaczmarek, zaraz po Twoim wystąpieniu.
Też nie znajdziecie tego w minutowym raporcie!
Nazwał Twój akt demonstracji „tanim chwytem” reklamowym, niegrzecznym, który był nie na miejscu i nie wobec tej osoby.
Wiesz! W kolejnych latach po tamtym wydarzeniu nikt nie straszył mnie złotym medalem, pokazując mi „ gdzie jest moje miejsce”. Oprócz Twojego nowego szefa.
Moi zawodnicy dawali mi do ręki swoje trofea, dzieląc się ze mną w sposób symboliczny, zasługami przy ich zdobyciu.
Były wśród nich naprawdę wielkie trofea. Złote i każde kolejne kolory od Mistrzostw Świata i Europy Lasera, Radiala, Okeja. Zdobyte przez podopiecznych z zagranicy. Także bezcenne medale w Laserze polskim w liczbie 5, na 6 zdobytych przez polskich sportowców w ogóle.. Rolex of The Year kobiet, który się zdobywa nie na jednych regatach, a po serii regat światowego rozmiaru. Sam masz taki Rolex, więc wiesz ile „waży”.
I ostatnie.
Pytając, czy byłem w Komisji Sportu na zebraniach. Nie byłem, więc to może obciążać nie mnie, lecz tych co tam chodzili, w tym może Ciebie, jeśli tam chodziłeś, wobec porażki wynikowej z Twoją klasą Finn i porażki w RIO.

Twój wybrany idol, bo na pewno nie mój, też nie młodych beneficjentów, choć nieświadomych do czasu, nie ma ładnej karty, choćby z takiego powodu, na punkcie czego Ty masz wielką wrażliwość. Taką jak ja.
Twój idol, za którego „ wskoczyłeś w ogień”, podeptał publicznie ” mój” srebrny medal, kolejny medal zdobyty w Mistrzostwach Europy 2011 roku, tym razem przez Jonasza Stelmaszyka.
Podeptał publicznie i dotychczas bezkarnie, moją zawodową godność po raz już kolejny, ale tym razem z wykrzyknikiem, godność osoby, którą Minister polskiego sportu, ze szczególnym honorem nagradza „Nagrodą za Wybitne Osiągnięcia Sportowe” na rzecz polskich sportowców. Pogwałcił, jako osoba reprezentująca sport w PZŻ, godność sportowców i ich trenerów. W końcu, gwałcąc takie zasługi i zdobycze, specjalne święto, pogwałcił Twoją godność i sportową wrażliwość.
To wybrany przeze mnie jedynie jeden z wielu tak samo brutalnych aktów przemocy w sporcie, ale sztandarowy. Bo dotyczy w największej części mnie osobiście. Reszta aktów gwałtu Chamery, to gwałty strategiczne, za co płaci żeglarstwo regatowe, zawodnicy w całości jako beneficjenci tych destrukcyjnych aktów w imię prywatnej zemsty. Szczegóły znajdują się w poprzednim artykule.

Wyrażam nadzieje, że dasz upust sprawiedliwości i należytej uczciwości w tej sprawie.
Żeby przekonać polską młodzież, działaczy, którzy na Ciebie głosowali, że Ty nie będziesz postępował, jak nowo wybrany prezes, którego lansowałeś. Żeby beneficjenci nowej władzy, na której to sportowej części stoisz na czele, działali na bazie szczerej uczciwości, by mogli się rozwijać szybko, bo wg merytorycznych zasad. Pokażesz, że nie zadziałał jedynie syndrom zemsty za losy taty w PZŻ, za czasów Szosta.
Mam też nadzieje, że mimo, że nie współpracowałeś z innym Finnistą, Dominikiem Życkim w latach 1998-2004, z Twojego i taty wyboru, że jakoś uczciwie to uzasadnisz, budując ducha współpracy u polskich zawodników. Że maszty odstawione przez lidera klasy Finn dziś trafią do konkurencji bez spekulacji, odpowiednio broniącej interesów tego pierwszego. Nie tak, jak za tamtych czasów , kiedy zwalniane maszty, nie trafiały do Dominika, który ich potrzebował. Tylko tam gdzie nie zagrażały Tobie.

I jeszcze.

Nie tylko znam Rio od strony regat przed olimpijskich, ale też byłem w Savanah, Sydney, Atenach, ( nawet wtedy, gdy po raz pierwszy wygrałeś Gold Cup w Pireusie), czy w Quingdao, Weymouth. Mam sporo materiału w pamięci, łącznie z własnym doświadczeniem z dwóch epok ustrojowych, według czego można ułożyć niezły obraz przyczyn i skutków porażek i sukcesów wielu zawodników, w tym Twoich.
Szczególnie wnikliwie wciąż uwzględniam Savanah i drogę do niego, bo tam był złoty medal, a później go już nie było. Relacje więc między skutkiem, a powodem, są bezcennym materiałem służącym mi do dziś.
I bynajmniej to magiczne słowo „marzenie”, nie odgrywa tak bezpardonowo jedynej , roli w zdobyciu tego złotego medalu.
Powinieneś poskromić też nikczemność Twojego nowego partnera w PZŻ i jego reklamodawcy z portalu Wiatr, że nazywając dotychczasowego prezesa, prezesem długowiecznym ( 16 lat) porównując „niechcąco” jego karierę do komunistycznych przywódców, czy dyktatorów, też długowiecznych rządów, sugerując, że jego czas z tego powodu musi dobiec końca.
Bo co można powiedzieć o Chamerze, który rządził i dzielił w sporcie w czasie o 4 miesiące dłużej niż Kaczmarek, który z kolei chronił go, wstrzymywał wszystkie wołania o dymisję, aż w końcu obrońca został przez swego „ucznia” sponiewierany i zdegradowany, w sposób daleki od merytorycznego zrozumienia. Poza użyciem socjotechnicznych sztuczek, które w tej słabej strukturze wybierania władz PZŻ, niestety wygrały.
A to jego teorię jeszcze bardziej kompromituje, przedłużając egzystencję Chamery na kolejne lata, mimo wyraźnie ujemnego bilansu w wielu płaszczyznach szkolenia i jego skuteczności, co widać po odsłonięciu kurtyn.
To choroba złudzeń, że złoty medal wyjęty zza pazuchy, nagle zamiast konkretów, uzdrowi zaściankowe szkolenie, bez profesjonalistów, a jedynie z medalistami.
Oczekuję, że to nie deski i ich wyniki będą wchodziły w obszar oceny tego co osiągnie polskie żeglarstwo od jutra.
Wyzerujcie liczniki.

Trener Kajetan Glinkiewicz
Czytajcie mnie w dwóch blokach:
1. Jak żeglować szybko oraz
2. Blaski i cienie pod żaglami

Dodaj komentarz

Adres elektroniczny nie będzie publicznie widoczny.

*

*