Blaski i cienie pod żaglami – 80 lat Jacht Klubu Wielkopolski – a propos.


Autor na Okeju podczas parady jachtów z proporcem Klubu na liku u dołu.

Nawiązując do wpisu Zuzki, która opisała jubileusz Jacht Klubu Wielkopolski krótko i zwięźle, to pomyślałem, że może w moim bloku „blaski i cienie pod żaglami” dodam, czyli wypełnię brakującą część należną tak zasłużonemu Klubowi dla żeglarstwa sportowego na przestrzeni dziesięcioleci.
Klub został założony tuż przed wojną bo w 1933 roku i jest z tego powodu jednym z pierwszych klubów żeglarskich w nowej, po traktacie wersalskim, Polsce.
Położony nad Jeziorem Kierskim pod Poznaniem, tak jak większość klubów na świecie, borykał się bardziej lub mniej, z normalnymi trudnościami epok, w których istniał oraz z obowiązkami administracyjnymi wobec swoich członków i różnymi ambicjami swoich czołowych działaczy. Ale to co wyróżnia Jacht Klub Wielkopolski w świecie sportu żeglarskiego, to to, czego dziś większość z Was może nie wiedzieć. Mianowicie w swojej historii od udziału w pierwszych powojennych Igrzyskach z udziałem Polaków w 1968 roku do końca poprzedniego wieku, czyli gdzieś do roku 2000, zawodnicy JKW mieli swój znaczny udział w składach reprezentacji na Igrzyska Olimpijskie.
Zawodnicy JKW byli Olimpijczykami.
Były to kolejno Igrzyska w 1972 w Kilonia- Eugeniusz Blaszka ( rezerwowy w klasie FD), 1980 w Moskwie- Ryszard Skarbiński na Finnie, Bogdan Kramer na Tornado. 1984 rok Igrzyska Pokoju na Balatonie, zamiennie jako rekompensata za solidarnościowy bojkot Igrzysk w LA (USA) państw „Bloku Wschodniego”- Jacek Sobkowiak na Finnie. Igrzyska w Seulu w 1988 roku- Grzegorz Myszkowski na desce z żaglem ( no i byłby też Jacek Sobkowiak, ale zmarł nagle jesienią 1987 roku i do Seulu pojechał były zawodnik JKW, wspaniały Henryk Blaszka). Igrzyska w Atlancie w 1996 roku- Weronika Glinkiewicz klasa EUROPA i Kajetan Glinkiewicz, jej trener olimpijski.
Pamiętajcie, że dla Polski ówczesnej, socjalistycznej, żeglarstwo, sport wymagający dewiz, zagranicznych środków płatniczych, ogromnie dużo to było pieniędzy, sam udział w Igrzyskach był trochę ważniejszy niż dziś, gdzie o wynik jest znacznie łatwiej. A samych konkurencji było o połowę mniej.
Trzeba pogratulować Jacht Klubowi Wielkopolski wspaniałej karty olimpijskiej, wspaniałej przystani i życzyć im powrotu do tamtejszej formy wynikowej, tej z akcentem olimpijskim.

A tekst mojego felietonu wspomnień poniżej jest adresowany dla członków byłych i obecnych tego niecodziennego Klubu.

Chciałbym zacząć tak: „Tylko Olimpijek, tylko Olimpijek, żal”.
Rzeczywiście te przepiękne Olimpijki to była ta klasyka pasująca do obrazu Jacht Klubu Wielkopolski od strony Jeziora, jaki pamiętam od wczesnych lat mojej młodości, z przepięknymi, starymi, stylowymi budynkami klubowymi w kolorze biało kremowym, domkiem bosmańskim obok masztu flagowego, gdzie dziś stoi niestety stalowy monument przypominający stocznię okrętową po strajku sierpniowym. No i te pomosty dębowe z boksami dla „parkujących” Elek. To musiało przyciągać miłośników nie tylko żeglarstwa, ale też klabingu. Białe spodnie, białe trampki…… Te ożaglowanie rejowe, Elki („L” klasa) z wygiętymi masztami u topu…… Boże ! Gdzie one są. Zaginęły jak klasyczne meble, które zastąpiliśmy meblościankami „kowalskiego”. A Ludzie, wspaniali ludzie, nie schodzący poniżej pewnego poziomu wyobraźni tworzący uparcie kształt Klubu, który na tym, wysoce jakościowym początku bazuje do dziś. Chciałbym też żyć w tamtych czasach, wąchać klej przy budowie łodzi w zakładzie Pana Władysława Urbaniaka, jak Zyga Koszyca. Komandor Urbaniak, to musiał być ten człowiek, maszyna pociągowa, który pozostawił swoje geny na wiele lat. Jasne jest też, że pauperyzujący wpływ socjalizmu i jego skutków w tej powojennej historii, wywierał specyficzne piętno. Ale nigdy w sztuce żeglowania, która jest ponadczasowa, a w „sztuce” sprawowania rządów, jedynie.
Taki wysoki ton dbałości o obraz JKW jak opisałem wyżej, czynił go Klubem skazanym na sukcesy, który nie mógł przegrywać rywalizacji w Kiekrzu, a i rywalizacja krajowa też wychodziła świetnie. Jacht Klub zyskiwał wielu dobrych żeglarzy do swojego składu. Był piękny, posiadał zawsze trochę więcej sprzętu, miał ambicje i aspiracje do zwyciężania z konkurencją innych klubów. Ja też trafiłem do Klubu, jak wielu dobrych zawodników, z zewnątrz. Dwa razy zostałem zaproszony do wstąpienia, zanim pierwszy raz zostałem członkiem JKW. Pan Eda Forecki, jeszcze nie był Komandorem, zaprosił mnie, 12-to letniego chłopca, kiedy w 63-im odbywałem obóz (namioty rozstawione były za domkiem Strzyżowskich, przy płocie do działki Komandora Białeckiego), na żeglarza w gronie kandydatów sektora „spółdzielczości”, ich pierwszego naboru do tworzącej się dopiero sekcji żeglarskiej Posnanii. Tak, to on mnie egzaminował z teorii, kazał mi zawiązać ratowniczy na sobie, a był solidnych rozmiarów, targał mną ciągnąc końcówką grubej liny, …. po pomoście. Zdałem, dostałem jako jedyny ocenę bdb, a na wodzie nie musiałem popisywać się z manewrów, bo był za silny wiatr ( jak w niedzielę, ostatniego dnia memoriału Jacka Sobkowiaka, trzy dni temu). Na obozie, na ELKACH, ćwiczył mnie Irek (Skarbiński). Pamiętam go jak dziś, uśmiechnięty, trochę się śliniący jak przekazywal nam pokłady wiedzy, wspaniały! (on pierwszy powiedział nam co to jest „hafting”). Piliśmy też wodę z czerpaka prosto z jeziora. Ale trzymałem się korzeni, czyli braci żeglarskiej późniejszej Posnanii. Ale za to część Jacht Klubu czuwała nad moim talentem w Posnanii, był nim Jacek Zabłocki (spójżcie w historię JKW, a znajdziecie to nazwisko). W 68-m Jacek poirytowany sytuacją, odszedl z Posnanii i ściągnął mnie zaraz potem do JKW. Nie chcieliśmy „kopać się z koniem”-raz. Byłem już niezłym zawodnikiem, kadrowiczem, po Cadecie (jedyna klasa młodzieżowa wtedy). Dostałem Okeja po Macieju Strzyżowskim (PZ- 155). W 69-tym w Warnemunde wygrałem jako pierwszy Polak wielkie regaty Ostseewoche, z Johanem Schumanem. On pamięta moją wygraną do dziś, przypomina mi przy każdym spotkaniu. Rok później dopiero mogłem wystartować w moich pierwszych Mistrzostwach Polski na Okeju i je wygrałem, mimo złamania masztu i przedziwnego DSQ bez rozpatrzenia w pierwszym wyścigu. Od 70 roku zacząłem karierę na Finnie i wraz ze Skarbonkiem stanowiliśmy siłę budującą podwaliny/ fundament pod późniejsze szczytowe osiągnięcia w klasie Finn w JKW. Po 4-latach wysiłków doczekałem się nominacji do kadry olimpijskiej PZŻ, (1975 rok) jako jeden z czterech, obok Andrzeja Rymkiewicza, Romka Knasieckiego i Ryśka Blaszki). W 75-tym zaczęliśmy ostrą rywalizację o Igrzyska w Toronto ( Kingston). Po dwóch wiosennych regatach byłem drugi i w kwietniu dostaliśmy pierwsze alu maszty i zagraniczne żegle (Marinexy). Nie spodziewałem się, że moja kariera zbliża się do końca milowymi krokami, miałem dopiera 23 lata. W Schwerinie ( dopiero kwiecień), na kolejnych eliminacyjnych regatach o Igrzyska, Pipsztok zamienił mi 3 razy maszty i żagle…., a byłem 3-ci po dwóch dniach. Nikt mi nie pomógł, nie było już z nami wspaniałego dla mnie Komandora Edy Foreckiego, jego nastepcy nie wiele byli warci, zdjąłem więc Finna z transportu ( Żuka Jarmarka) bo nie miałem z czym jechać na Puchar Gdańska. Bez masztu i żagla?! Nie chciałem się kopać z koniem – dwa. Ale „Skarbon” przeżywał od tego momentu metamorfozę i dojechał do Igrzysk w Talinnie i przywiózł 7-me miejsce. Ja natomiast przez dwa lata, będąc równolegle zawodnikiem, (74 i 75 r. ) trenowałem Okeje i Cadety w Klubie, zostawiając ich po odejściu, w świetnej formie, na lata. Bodka Moczorodyńskiego, Tadzia Kotrysiaka, Rafała Matuszczaka, Krzysia Ruszkowskiego (Okej), Henia Blaszkę, Henia Józefiaka, Bogusia Komorowskiego(Cadet)i wielu innych. Z obu rzeczy jestem jednak dumny, z wyjątkiem losu mojego własnego, jako zawodnika.
Opuściłem JKW na kolejne lata. Realizowałem się w innym miejscu. AWF-Poznań, Posnania Poznań. W Posnanii budowałem wyniki nieomal od zera. Wspaniała szkoła dla mnie, bo to była prawdziwa kuźnia regatowa. Nie tylko rozwinęłem warsztat szkoleniowy, ale też „warsztat” tunningu i budowy kadłubów, masztów, żegli, projektując wszystko w skali 1:1. Jakie szybkie były Okeje, Cadety, nawet Finny. Młodzież Posnanii miała świetne wyniki, m.in., do kadry Finna weszło 4-ch zawodników, jeszcze juniorów. Triumfy w klasach OK, Cadet, Finn jun. Kryzys ekonomiczny w Posnanii w 1983 roku zmusił mnie do przeniesienia zawodniów do innego klubu w Kiekrzu. Przekonał mnie przesympatyczny mój i Wasz przyjaciel, Jacek Dwojak ( pamiętam jak zadzwonił o pierwszej w nocy i mnie przekonał, żebym nie wybrał AZS-u)) i najlepsza żeglarska młodzież wraz ze świetnym sprzetem, gotowymi do wygrywania, za „0” złotych zasiliły szeregi Jacht Klubu. Ja zostałem szefem Kapitanatu Sportowego JKW. A przysłowiowe „0”, miało później wpłynąć na dalsze losy moje i mojej córki, na te, poza Jacht Klubem. Robiłem obozy nawet w górach, gdzie wraz ze „Skarbonkiem” „wykładaliśmy” teorię treningu, uczyliśmy żeglarstwa regatowego w atmosferze zimowej. Ale wziąłem się za szkolenie własnej córki Weroniki osobiście. Sorry, ale zawsze cechowało mnie dynamiczne, rzetelne szkolenie i odłączyłem Werkę od istniejącej grupy szkoleniowej Optymista. Ale nie za „darmo”. Ceną było zdobycie przez Werkę 3-tytułów Mistrzowskich dziewcząt i jednego Open. Nie znajdziecie tego w gablotach wyników na przystani. Ja kupowałem sprzęt, nawet zbudowałem drewnianą, bardzo szybką łódeczkę, z Bodkiem szyliśmy żagle. Łódeczkę mamy do dziś, jest mahoniowa, jak te Olimpijki ! Replika żeglarskiego piękna wśród plastikowych „rewelacji”, dawała radę na przekór niedowiarkom w Polsce i podczas ME w Szwecji w 1989 roku! Wszyscy ją chcieli podnieść, zobaczyć, czy w ogóle ma dno i ile waży i czy w ogóle płynie do przodu dziobem?. Ale przeważnie oglądali jej rufę (sic).
Dalsze znaczne efekty były tylko kwestią czasu. Wchodziła ( na szczęście dla Werki) nowa klasa dla kobiet. Klasa Europa. W 89 –tym przywiozłem ze Szwecji pierwszą do Polski EUROPĘ, zbudowałem maszt, uszyłem żagiel i posadziłem Martynkę, a potem kupiłem dwie orginalne łodzie Winnera. Do mojego teamu dołączył jeszcze syn późniejszego Komandora Wojtka Frąckowiaka, Piotrek. I corocznie, współpracując owocnie, zdobywaliśmy worek medali. Sama WERKA do 97-go zdobyła ponad 15 złotych ( z Optymistem). Martyna była pierwszą Mistrzynią Polski w Olimpijskiej Klasie ( jeszcze z chłopakami). Ekonomicznie w tamtym czasie Klub nie posiadał finansów na sport, a nawet nie chciał ich przeznaczać, przeznaczał na remont i węgiel. Tak też inicjatywa własna pozwoliła utrzymać Nasz Klub w konwencji „olimpijskiej”. Jedyne posiłki finansowe przychodziły z systemu za punkty, który znacie też dziś. Kto inwestuje w szkolenie i sprzęt, gdy jest wynik, odbiera zaliczki z Wojewódzkiej Federacji Sportu. Nie wcześniej. I tak jest to dziś pieczołowicie, bez „kości niezgody”, rozliczane. To nie były duże pieniądze. Ale w pewnym momencie stały się kością niezgody w Klubie. Jeden przaśny działacz, pokazał mi, trenerowi, zasłużonemu zawodnikowi, członkowi Klubu „0. Zero dostaniesz,…. to są środki na statutowe cele klubu”. Nie mogłem przecież, zmęczony wyczerpującym realizowaniem potężnego programu szkolenia Weroniki w walce o kolejne Igrzyska, kopać się z koniem- dwa. Wtedy wyszedłem z JKW poraz drugi, zostawiając wspaniałe wyniki, paredziesiąt medali oraz udział pary Weronika Glinkiewicz/Kajetan Glinkiewicz w Igrzyskach Olimpijskich w Savanah w 1996 roku, w barwach JKW. Nie znajdziecie tego w gablotach JKW. Byłem też przez 3 kadencje vice Komandorem do spraw sportowych, pełniłem przez kilka miesięcy obowiązki Komandora w czasie, kiedy Klub dopadł kryzys „konfliktu interesów” w składzie zarządu w 1994 roku. Nie zaś „oddania władzy”, czy „rezygnacji/wycofania się”.
Dla wypełnienia motywacyjnych impulsów Klubu dla sportu, wprowadziłem zasadę 10%-towego odpisu z budżetu na szkolenie regatowe oraz Statuetkę ZŁOTY ŻAGIEL JACHT KLUBU WIELKOPOLSKI za wybitne osiągnięcia sportowe, obowiązkowo wręczane na Walnym zebraniu. Istnieją do dziś dzięki Bogu. ZŁOTY ŻAGIEL, przypominający osławioną Olimpijkę dynamicznie prującą fale, zrobioną z pełnego brązu na marmurowych podstawkach w pięciu kategoriach za odpowiednie medale MP, ME, MŚ, IOl. O wręczeniu decyduje Kapituła posiadaczy Trofeum. Jest tak rażąco ładna, że została wpisana do Statutu Klubu wraz z regulaminem. Nie degradujcie znaczenia Złotego Żagla. Wystawiajcie go na pokaz, niech staje się pożądaniem, motywem, niech kłuje w oczy i śni się po nocach. Bo to zawodnicy i ich autentyczni pomocnicy/trenerzy muszą wyprodukować wielką siłę, determinację, żeby dążyć do zwycięstwa w najtrudniejszych zawodach. Albo jak trzeba, stawiajcie jeszcze wyżej poprzeczki regulaminowe.!
Nie udało mi się wprowadzenie Srebrnego Żagla w Klasie Optymist w konwencji drużynowych meczów, ale to dobrze, bo to zbyt trudne organizacyjnie wyzwanie. Ale wprowadzałem je w momencie wykreślania naszych regat przez polskie środowisko optymiściarskie z listy regat zaliczanych do punktacji krajowej w ogóle.
Z perspektywy czasu, to nie ostatnie 10 lat kształtuje obraz Jacht Klubu Wielkopolski jako Pięknego Klubu. To poprzednie dziesięciolecia z głównymi lokomotywami, że wymienię tych moim zdaniem najważniejszych, oprócz wymienionych już w ostatniej publikacji. Albo raczej nie wymienię. Sięgnąłem po pomoc do ostatniej książki „80 lat pod Żaglami” i wiem, że było by fatalne, gdybym silił się na jeszcze kolejną polemikę w tym temacie. Wiem natomiast na pewno, że wśród największych, za czasów, które ja pamiętam, jest Grzesiu Myszkowski, prawdziwy dynamit i lokomotywa polskiego windserfingu olimpijskiego, nie pokonywalny przez szereg lat, a więc też Zdzisiu Wirga, który znalazł się we właściwym miejscu i czasie w naszym Klubie. W bojerach Bogdan Kramer, polska lokomotywa DN-a, w łódkach Geniu Blaszka, pierwszy Nasz Olimpijczyk (1972 – rezerwowy na FD), „prywatnie” ojciec Henia, naszego wychowanka, dwukrotnego medalisty Mistrzostw Świata i Europy na Cadecie, też Olimpijczyka i multimedalisty Mistrzostw Polski, vice Mistrza Świata na Finnie, szara eminencja rozbudowująca potencjał sprzętowy JKW, tak istotny w naszym sporcie. Rysiek Skarbiński, Olimpijczyk z Moskwy, jedyny nasz zwycięzca w Kielerwoche ( Weronika byłaby drugą, ale o włos ostatecznie przegrała na ostatnich metrach z zadziorną Karolin Brower na Europie, wypchnęła Werkę z miejsca na ostatniej boi, choć przeprosiła, to nie lubię jej za to !). „Skarbon” to ”Szczęściarz”, na każdej łódce miał to napisane. Ale jak mówił Kazimierz Górski: „Jak się szczęście zaczyna powtarzać to już to nie jest szczęście.” Jest też Janusz Dziubalski- Komandor, który zastał Klub drewniany, a zostawił stalowy. No ale kto wie, czy korniki nie zniweczyły by Pięknego Klubu mając w perspektywie czas kryzysu finansowego końca lat osiemdziesiątych, jeszcze niewiedzy, czy komuna zniknie czy nie i przemian ekonomiczno-systemowych początku lat dziewięćdziesiątych, którego wszyscy byliśmy świadkami i eksperymentatorami. Tak czy owak był jak czołg, i motywował się tym, że plac jest pusty po rozebraniu drewnianego zabytku i szybko trzeba postawić na tym miejscu coś dużego, odpowiedniego do rosnącego zapotrzebowania na pojemność hangarową i „klabingową”. Na pewno z duszą na ramieniu i ze szczerym poczuciem odpowiedzialności za tak strategiczną decyzję. Poświęcił się aż nadto. A w tym poświęceniu łatwo się pogubić……. Jacek Dwojak, zrównoważony vice Komandor do spraw sportowych, już o nim napisałem. Edward Forecki, wiele lat determinacji głównie dla budowania siły sportowej, regatowej, Marian Kaczmarek, wpływał na wysoki poziom tego co po nim zostało.
Sentyment, część serca do Klubu pozostał we mnie i sporo przyjaciół, wychowanków, a też szczerych, zdeklarowanych przeciwników, przeważnie nie znających faktów, tych z tej części bardziej pasywnej regatowego działania, choć będących w większości klubowej, do których nigdy nie należałem, trochę jak nie w Klubie różnorodnych, ale rzetelnych charakterów rozważających te bardziej klasowe kompromisy, ale w partii, gdzie jest „dyscyplina” głosowania. Nie przerabiajcie historii Klubu. Jak np. historii Weroniki, która w zależności od okoliczności raz była Olimpijką JKW , a raz nie była. Historia, to zbiór epizodów, żywych postaci i namacalnych działań i efektów z różnych perspektyw. Jest rzeczywistością, zaznaczoną czasem zwykłym, ludzkim, ale też pokornym wstydem. Ale autentyczna. Tylko prawdziwa historia buduje, uczy i wychowuje, więc przestrzega, daje niesamowity impuls do cywilizowania i antycypowania decyzji dla postępu, jest wiecznie potrzebnym nauczycielem. Kontrolujcie detergent wypierający niewygodne sprawy. Kto nie popełnia „błedów” niech pierwszy rzuci kamieniem. Kto nie popełnia „błędów” jest przecież „bóstwem”, ……. lub dyktatorem. Władza bowiem przemija, a historia nigdy.
Poza Jacht Klubem bedąc, nie marnowałem czasu. Byłem trenerem zawodników niemal z całego globu, pomagając im w zdobywaniu ich własnych osiągnięć. Paige Railey w zdobyciu Mistrzostwa Świata w Radialu oraz Rolex Sailor of the Year Award w 2006 roku, Markowi Mendelbladtowi w kwalifikacjach do Igrzysk w Atenach i zdobyciu srebra w najtrudniejszej konkurencji olimpijskiej, w Laserze podczas Mistrzostw Świata w Turcji w 2004 roku ( ciągle, jak się spotykamy powtarza „ the man who saved my life”. Czytaj fonetycznie –my lajf -), Andersowi Nyholmowi, Alanowi Julie, Giedrusowi Gurzycowi w ich olimpijkich kampaniach, byłem też w ich ekipach olimpijskich. Maciejowi Grabowskiemu w zdobyciu 4-ech medali Mistrzostw Europy Lasera i wielu tytułów Mistrza Polski na przestrzeni 8-u lat, a i w trzech kampaniach olimpijskich, Jonaszowi Stelmaszykowi w zdobyciu srebra w Mistrzostwach Europy Lasera, jeszcze niedawno, bo w 2011 roku. Bartkowi Rakcemu w zdobyciu m.in. złotego medalu ME w prestiżowej OKejdindze w 2010r, który każdy w Kiekrzu by chciał mieć. I wiele innych.
Reasumując mój felietonik wspomnień mówię językiem regatowym tak : Jak wiatr wieje to się ścigajmy. Szukajmy swoich kursów, żeby móc przekroczyć metę przed konkurencją. Ale fair play ! ….A w razie konieczności wykręcajmy dwa karne obroty i dalej w wyścig ruszajmy.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich
Stopy wody pod kilem
Do zobaczenia na wodzie
Kajetan Glinkiewicz
Czytajcie mnie w dwóch blokach tematycznych:
1.Blaski i cienie pod żaglami,
2.Jak żeglować szybko

Skomentuj

Komentarze

  1. Przemysław Małyszka

    Witam
    Mimo kontrowersji dotyczących Pańskiej Osoby czuję się poruszony Pańskim felietonem. Zawsze ceniłem Pana jako fachowca, uważałem za guru żeglarstwa obserwując wyniki moich koleżanek z wody Martyny i Weroniki, żałując, że nie mamy wraz z moim sternikiem takiego trenera w klasie 420. Karty historii kierskich klubów pełne są postaci, które jak Pan kreowały sport oraz tych które kupowały węgiel i siały trawę na przystaniach. Osobiście bliżej mi do tych pierwszych i dlatego staram się dołożyć wszelkich starań by usunąć wszelkie przeszkody wyrastające przed moją córką w uprawianiu tego pięknego sportu. Jednocześnie dziękuję za wszelkie uwagi i sugestie kierowane do Joanny.
    Przemysław Małyszka

Dodaj komentarz

Adres elektroniczny nie będzie publicznie widoczny.

*

*