BLASKI I CIENIE POD ŻAGLAMI – CZY JEDNAK BIUROKRACJA ?
W programie telewizyjnym TVP Sport, późnym wieczorem, „ W przerwie – dogrywka”………spotkało się 4-ch gentlemenów, nie polityków,….. a co jeden to znamienitszy.
Prof. Henryk Sozański, wybitny nauczyciel pokoleń polskiej elity trenerskiej wszech dyscyplin, autor setek opracowań na temat sportu w ogóle, Ryszard Szurkowski wybitny kolarz i mądry analizator rzeczywistości, nie karierowicz, uczciwa rzetelna firma, Andrzej Streilau, trener były reprezentacji piłki nożnej i prowadzący Marek Jóźwik, ( były wybitny lekko atleta, uczestnik Igrzysk w Monachium). „ Czy można budować sport zza biurka”?
Panowie nie wypowiedzieli ani jednego zdania optymistycznego, cechującego sport w obecnej Polsce.
Dlaczego? Czyżby nie wiedzieli, że istnieje żeglarstwo? Na pewno mieli z tym kłopot, gdzie je umieścić !
W trakcie dyskusji porównywano sport dzisiejszy, do sportu z lat 50-tych, 60-tych, 70-80-tych.
W tamtej bowiem przeszłości sport polski; boks, zapasy, l.a., kolarstwo, pilka nożna itp., były na topie. Żeglarstwo znajdowało się na wynikowym marginesie dyscyplin polskich.
No, ale co powiedzieli jednogłośnie owi gentelmeni ? To mianowicie,……
że system sportu polskiego jest biurokratyczny. Że główni odpowiedzialni sterują sportem zza biurek, a nie w naturalnych warunkach.
Ciekawe….., powiedziałem. I przyglądnąłem się, jak to wygląda w mojej dyscyplinie. I dostrzegłem to co oni mówią. Czyli można powiedzieć, że jest to zjawisko masowe, ogólnopolskie !
Tak. Machina urzędnicza i struktura odgórna się rozrosła. W biurach i za większe pieniądze w sumie pracuje więcej masy administracyjnej niż trenerskiej, olimpijskiego formatu. Prezesi wynajęli sobie menagerów, bo nie chcą poświęcać czasu na bieżącą działalność, a nawet sekretarz gen. też nie chce już sam szarpać, a i też nie chce pozbyć się władzy i miejsca. Tak to się rzeczywiście rysuje! To właśnie doprowadzić musiało do załamania kolejności, o której tak często mówimy. Najpierw miała być podaż wiedzy szkoleniowej, w tak zwanym oddolnym priorytecie, jak dawniej w polskim sporcie, a dopiero potem administracyjne struktury j.w. Teraz widać to wyraźnie. Utworzył się nowy porządek. Niewspółmiernie więcej jest osób, które grzebią w papierkach, biletach, rozliczeniach. Dosłownie grzebią tylko tam, bo tzw. sprawozdania trenerskie z wyjazdów sportowych nie są w ogóle analizowane pod kątem uwag i wniosków szkoleniowych, jakby troska o sport była drugorzędną lub nawet trzeciorzędną dopiero troską. Kto króluje w administracyjnym sosie i ma władzę, to nie widzi sportu jak trzeba i nie dopuści kogoś kto do niego nie należy, a do tego chce rozmawiać o szczegółach metodycznych, czy technicznych. Trener w tej strukturze jest dla nich wartością poza układem.
Nasi gentlemeni mają absolutną rację.
Od początku. Całość musi być zawiadywana przez TRENERA GŁÓWNEGO. Dyrektor, nawet z przyimkiem sportowy, to administrator, nie twórca treści szkoleniowej. Twórcą treści szkoleniowej, nawet strategii rozwoju, może i musi być człowiek najlepszy pod względem trenerskich doświadczeń, wiedzy technicznej i metodycznej. Autorytet !
Kto, pytam kto układał taką strukturę, że nie ma stanowiska TRENERA GŁÓWNEGO ?
Funkcji bardzo potrzebnej, bo widzimy co się dzieje. W ten sposób doszło u nas do degradacji kontroli jakości, degradacji ciągu modernizacji systemu szkolenia. Na dodatek jakikolwiek dyrektor, o mniejszym niż trener główny potencjale wiedzy i umiejętności, jeśli rządzi, to nie chce, żeby ktoś miał większą władzę. Więc mamy tak, że wyniki, podstawowy parametr efektu szkoleniowego, są integralną częścią rozliczenia tylko trenerów klas ( robotników), ( choć częściej nawet nie są, co już jest całkowicie kuriozalne). Wyniki sportowe nie są elementem rozliczenia dyrektora u nas. Choć tak powinno być właściwie. Dyrektor musi być więc rozliczany za organizację i administrację. TRENER GŁÓWNY za wyniki. Tylko kto kogo ma rozliczać ? No, to już napisałem wyżej.
Ponadto, PZŻ pozbył się właśnie funkcji trenera głównego i ma „mądre” wytłumaczenie. Powstała funkcja dyrektora sportowego. Ale nie rozliczana za wyniki, jak trenerzy główni. W naszym przypadku ten sam człowiek przeszedł z funkcji trenera głównego na pozycję dyrektora sportowego i wziął kolejne pokłady władzy. Też bym zwiał nie mając wiedzy specjalistycznej w tematach szczegółowych. W miejsce stanowiska trenera głównego nie powołano nikogo….. tylko raz, na lata 2009-2012, powołano „gościa” na stanowisko trenera głównego dużej części żeglarstwa, żeglarstwa klas jednoosobowych. Ale to był epizod władzy niechciany i udało się to zdematerializować, bo jeszcze nikt w PZŻ z władzą nie wygrał. Na nieszczęście oczywiście pozornego zysku, właśnie miłośników biurokracji i rządzenia bez dzielenia się wpływami.
No, ale teoretycznie jednak,…. byli i są trenerzy główni w PZŻ, bo każdy tzw. trener klasy, miał tytuł trenera głównego. No, ale to w praktyce było merytoryczną fikcją. Nie mogło zastąpić zadań dla trenera głównego całego żeglarstwa olimpijskiego. Trener główny klasy ma dosyć roboty z zawodnikami kadry danej klasy, żeby miał jeszcze tworzyć podwaliny pod rozwój danej konkurencji. Nie wykonalne. Co zresztą widać po spadku stanu ilościowego i jakościowego w poszczególnych klasach, tych kiedyś najliczniejszych.
Ale te eksperymenty strukturalno biurokratyczne nie przewidziały skutków pochodzących ciągle z osłabienia czynnika niezbędnego z wzoru tworzenia jakości szkoleniowej. O tym pisałem miesiąc temu.
Trochę przypomnienia.
Po „rewolucyjnych” zmianach, po 90-tym roku, zmianach ustrojowych i społeczno-ekonomicznych, obraz znaczenia jakościowego poszczególnych dyscyplin zaczął się zmieniać. Można powiedzieć, że niespodziewanie i jakby w sposób niezrozumiały. Jakby.
Bo nic w przyrodzie nie dzieje się bez przyczyny. Przyczyny trzeba analizować,….. badać, żeby antycypować działaniami prewencyjnymi, złe następstwa niekorzystnych zjawisk.
Co stało się z żeglarstwem? …… Można śmiało powiedzieć, że NIC nadzwyczajnego ! Merytorycznie nic innego niż było dotychczas. Nie zmądrzeliśmy nagle.
Przecież także ilość klubów, tak jak w innych dyscyplinach, znacznie się zmniejszyła. Także ilość środków finansowych z budżetu, na działalność klubów, relatywnie mocno spadła. Więc co się stalo lepszego, że w polskim żeglarstwie zaczęły pojawiać się lepsze wyniki i w większej ilości?
Znowu powiem, że nic specjalnie mądrego! Ale jednak coś musiało się stać korzystnego dla żeglarstwa, co jednocześnie nie stało się korzystne dla innych, w przeszłości lepszych, dyscyplin, czy nawet lepszych żeglarsko państw. Zmieniło się tło i podłoże.
Dla żeglarstwa, bo już można tak powiedzieć z perspektywy czasu, nastąpił samoczynny proces niwelowania niekorzystnego kontrastu możliwości między polskimi żeglarzami, a żeglarzami ze świata zachodniego.
Zmiany społeczno-ekonomiczne, ustrojowe, które warto okrasić paroma symbolicznymi nazwiskami, Balcerowicza, Mazowieckiego, Wałęsy, spowodowały diametralny zwrot w tworzeniu szans polskiego żeglarza.
Bezwzględnie, jako dyscyplina sprzętowa i letnia jednocześnie, zmuszała jej uczestników do dodatkowego wysiłku, przede wszystkim finansowego, żeby zakupić duże ilości sprzętu odpowiedniej klasy, także materiałów drogich do ich budowy w kraju, wymagała zachodnich środków płatniczych do tworzenia warunków treningowych poza granicą w okresach zimowych. Można powiedzić bez dużego błędu, że nastąpił, aż 20 krotny wzrost szans zaraz po 90-tym roku.
Bazą merytoryczną jednak była wiedza szkoleniowa z lat poprzedzających lata 90-te. Te lata dawne wydały znakomitych fachowców, fachowców, którzy kształtowali cechy ponadprzeciętnego radzenia sobie ze zjawiskami technicznymi i metodycznymi dyscypliny. Często szyli żagle sami, budowali maszty sami, budowali lepsze kadłuby sami.
Choćby wspomnę tu o prekursorze polskiej, eksportowej wiedzy metodyczno- technicznej, o Andym Zawieji, który z powodzeniem działał na zachodnim rynku żeglarskim najpierw na Balearach, a potem w Stanach. Do dziś jest autorytetem technicznym dla najlepszych regatowców. Ta „stara” myśl szkolenia i wiedzy żeglarskiej, ekstraklasowej, co trzeba dla zasady podanej wyżej dołączyć, była też reprezentowana przez innych trenerów. Choćby autora tego felietonu, Kajetana Glinkiewicza, gdzie jego myśl techniczno-metodyczna, rodowodu polskiego, była wykorzystana także przez ten zachodni świat żeglarstwa z korzyścią dla późniejszej zdobywczyni Rolex Sailor of the Year Award, Paige Railey. Wykorzystana przez świat, który jak się suma sumarum okazało, nie był aż tak daleko z przodu z wiedzą metodyczną wtedy, kiedy my nie mieliśmy takich wyników jak regatowcy polscy po roku 90-tym. Trener Tytus Konarzewski, ukształtowany trenersko w ostatnich latach tego „ubogiego” w środki finansowe okresu polskiego żeglarstwa regatowego, przed 90-tym rokiem. Z powodzeniem przekazuje styl trenowania przywieziony z Polski.
Gdyby nie Andy, czyli polski trener ukształtowany w starych latach, który intensywnie i skutecznie doradzał Mateuszowi Kusznierewiczowi od początku kariery „finnowskiej” i przez długie lata kariery „staroskiej”, to nie wiadomo jak by to wyglądało.
Ale nie piszę tych rzeczy, żeby piać peony o ludziach i ich reklamować, lecz po to, żeby dostrzec właścwy obraz sytuacji jaką mamy obecnie.
Przemiany roku 90-tego zrobiły dla nas rzecz potężną. Ale nie powiedziały, że to wystarczy, żeby wygrywać.
Nie powiedziały nam, jak zamienić miejsca w relacji państw nas nie satysfakcjonujące, te spoza pierwszej 10-tki z Igrzysk ostatniej Olimpiady, na trwałe miejsca w pierwszej 5-tce. ( miejsca 15-te i lepsze, mieliśmy już 40 lat temu). BIUROKRACJA nie zastąpi siły merytorycznej jakości szkoleniowej.
Żeby wygrywać, czyli szkolić skutecznie, musimy na bieżąco modyfikować system, strukturę szkolenia i pielęgnować jej ponadczasową wartość, wartość wysokiej wiedzy regatowej, technicznej i metodycznej. BIUROKRACJA, administracja i wszelkie jej pochodne, nie mogą dominować nad pragmatycznymi uwarunkowaniami uprawiania szkolenia w PZŻ.
O TYM MÓWILI SOZAŃSKI, SZURKOWSKI, STREILAU I JÓŹWIK.
Nie ma suplementów, które mogą zastąpić treść tak zdefiniowanej materii.
Nie jest więc suplementem konferencja ISAF w Omanie, nie jest tym samym udział polskiej delegacji suplementem/ programem, do kształtowania niezbędnego wymiaru szybkiego żeglowania przez polskich regatowców. Nie jest też, o dziwo, suplementem konferencja PZŻ w Górkach Zachodnich. Nie jest, bo już to wiemy od conajmniej parunastu lat.
Wiem też to osobiście, bo zgłaszając chęć udziału w tej konferencji jako prelegent, nie w innym temacie, jak właśnie analizującym powstawanie warunków skutecznego żeglowania olimpijskiego w praktyce i teorii, zostałem potraktowany „per noga”.
Potraktowanie „per noga” przez kierujących sportem w PZŻ, jest potraktowaniem „per noga”. Czyli odsuwaniem, odpychaniem tematów poszukiwanych przez trenerów polskich ( też to wiem z rozmów z nimi i zawodnikami), mimo, że w programach tychże konferencji, w ogóle nie ma wystąpień wskazujących specjalistyczne uwarunkowania nowoczesnej techniki żeglowania, czy trymu sprzętu, czy rozwiązań współczesnej taktyki. Tam występują i owszem trenerzy,……ale innych dyscyplin…… naukowych, ale nie trenerzy kadry z wiedzą trenera kadry! Było jedno wydarzenie wysokiej rangi regatowej i owszem, ale to już było bardzo dawno, to np. wykład Czesława Marchaja. A od tego czasu kiszka. Andy, Tytus………………. Też nie, nie …. Nie nada.
To nie jest tak, że nie ma miejsca i czasu, żeby prezentować żeglarstwo regatowe w praktyce, na jedynej w roku konferencji trenerskiej w PZŻ. Ja wiem,……wiem, że skoro nikt mądry nie może lub nie chce „dzisiaj”, to główne tematy to prezentacja działań dyrektora sportowego pod pretekstem omawiania rozwiązań olimpijskich na niwie ISAF, czyli to co najmniej interesuje większość osób na sali. Ale za to najbardziej wpływa na odtwarzanie / odświeżanie jego osobistego regatowego ego,…….. bo inne już ma. Można przecież zebrać taki material na stronie polsailing i nie martwić się, że zajmie trochę miejsca przeznaczonego na prezentowanie snów o potędze pewnego, rozrabiającego zawodnika z klasy Finn, specjalistę od „rozwiązań siłowych”. Bowiem na tych niwach reformy już nie będzie.
Niech jednak nadal „Polską Komedią Stulecia” będzie SEKSMISJA Juliusza Machulskiego, a nie nasza.
Czy musimy długo czekać, aż rozwijanie tematów regatowych w PZŻ nie będzie oznaczało walki z władzą?
Bo najwięcej przecież problemów nastręcza walka z władzą, a główny, to walka z władzą. Jakby powiedział Brad Pitt z „Bękartów wojny”.
Pozdrawiam serdecznie
Kajetan Glinkiewicz
Czytajcie mnie w dwóch blokach tematycznych:
1-Jak żeglowac szybko oraz
2-Blaski i cienie pod żaglami
ps
KSZTAŁT I DUSZA SZYBKIEGO ŻEGLOWANIA C.D. WKRÓTCE